sobota, 22 grudnia 2012

Prezentowo wciąż.

Przypadło mi w udziale pakowanie tego co w poniedziałek wyląduje pod drzewkiem. Zawsze bardzo lubiłam pakować prezenty i spędzam nad tym zwykle dużo więcej czasu niż przeciętny człowiek. Niektórzy pukają się w czoło i pytają po co tyle starań wkładać w coś co i tak zostanie zniszczone niecierpliwymi dłońmi obdarowanego. Nie wiem. Ale lubię i nic nie poradzę.





Wczoraj zapomniałam zupełnie o jeszcze jednym prezencie. W prawdzie jest on urodzinowy, a nie świąteczny, ale prezent to prezent.

Powstawał równocześnie z prezentami dla teściów, więc dotknęły go te same przypadłości materiałowe. Ale wyszedł całkiem zgrabnie i nawet lakierowanie jakoś tak lepiej się udało. Wzór z serwetek był bardzo mocno nasycony kolorem i odcinał się od bielonego tła, więc również go pobieliłam i dobrze mu to zrobiło.






Trochę cierpię, bo nie mam swojego aparatu, a tym, który mam nie umiem się chyba odpowiednio posłużyć, bo zdjęcia są jakieś takie nieostre... A norweskie światło nie do końca mi sprzyja, bo nadaje wszystkiemu taki zimny, niebieski odcień. Zatem prawdziwy kolor chustecznika należy sobie dowyobrazić na podstawie Zestawu Teściowa Deluxe ;)

piątek, 21 grudnia 2012

Prezentowo.

Po raz pierwszy postanowiłam część prezentów zrobić sama. Trochę, żeby poćwiczyć, ale przede wszystkim dlatego, że zawsze mi się wydawało, że własnoręcznie poczynione drobiazgi mają w sobie coś więcej niż te kupione w sklepie. 
Ofiarami mojego prezentowohendmejdowego entuzjazmu padli teściowa i teść. Tak powstały:

Zestaw Teściowa Deluxe: taca i 10 podkładek pod kubki/szklanki w pudełeczku.











Przedmioty z surowego drewna przetarłam białą farbą akrylową. Na zdjęciach tego dobrze nie widać, ale struktura drewna wciąż jest dobrze widoczna spod warstwy bieli. Na to poszły serwetkowe róże i lakier.

Pierwszy raz pracowałam z serwetkami - zwykle używam samodzielnie drukowanych wzorów na bardzo cienkim papierze. Ma to swoje wady i zalety - mogę mieć dowolny wzór jaki sobie wymarzę, ale papier jest sztywny i trzeba więcej warstw lakieru nałożyć, żeby go wtopić.

Serwetki są bardzo plastyczne i efektowne, ale... Po pierwsze wycinanie było okrutnie męczące, naklejanie było trudne - papier szybko nasiąkał klejem i w zasadzie trudno było skorygować raz nałożony wzór, a do tego często robiły mi się zmarszczki albo bąbelki powietrza, choć to pewnie wynikało raczej z mojego braku wprawy w pracy z serwetkami. Zmarszczki z jednej strony przeszkadzały we wtapianiu wzoru lakierem, z drugiej dały dodatkowy efekt postarzenia.

Najbardziej wściekłam się na lakier. Już raz na niego narzekałam, że zbyt błyszczący teraz ponarzekam, że żółty. Pierwszy raz spotkałam się z tym, że lakier po wyschnięciu dalej był żółty i wpłynęło to mocno na kolor zdobionych powierzchni. Dodatkowo, przez to, że zachował kolor wszelkie nierówności w warstwie lakieru, zacieki i kropelki widać bardzo bardzo mocno. Mimo, że bardzo starałam się polakierować równo i bez zacieków, nie jestem w tym mistrzem i trochę się ich porobiło.

I ponownie ma to plus i minus: niezamierzenie dodatkowo mi się postarzyło, a z drugiej strony w niektórych miejscach wygląda to troch niechlujnie. No cóż - nauczka na następny raz: lepiej dobrać lakier, bardziej się postarać przy lakierowaniu.


Teść Exclusive: gazetownik.




Było z nim trochę zabawy. Zamówiłam bejcę przez internet i tak jak się spodziewałam odcień różnił się od tego co było na stronie - wyglądał na bardziej czerwony. Ostatecznie stwierdziłam, że poeksperymentuję na wewnętrznej stronie boków i pociągnęłam trochę rozwodnioną czerwoną bejcą i efekt był dokładnie taki jak chciałam. 

Frajda była tez z drewnianym detalem, który kupiłam osobno. Jest s innego drewna, więc inaczej chłonął bejcę. To akurat wyszło na dobre bo jest o ton lub dwa jaśniejszy co wygląda fajnie i ładnie go eksponuje. Drugi problem był natury mechanicznej - w trakcie suszenia z półki z przyborami spadł mi świecznik-kostka z litego drewna i odłamał jedno z ramion jednego z detali. Podłamałam się bo to był ostatni dzień kiedy mogłam wszystko złożyć do kupy i polakierować żeby zdążyć przed wyjazdem. Planowałam dokleić detal do gazetownika klejem dwuskładnikowym, który ma szary, metaliczny kolor i o ile do przyklejenia nadawał się super, bo nie byłoby go widać o tyle do sklejania nie nadawał się wcale. No ale nie miałam wyboru, skleiłam, a nadmiar kleju, który wycisnął się ze szczeliny starłam najdokładniej jak się dało. Później dokleiłam detale do gazetownika i ku mojemu rozczarowaniu i mimo starań w kilku miejscach pojawił się nadmiar kleju. Poczekałam aż całość dobrze zwiąże i przegrzebałam zasoby farb. Na szczęście znalazłam farbkę idealnie niemal zgrywającą się kolorem i po małym retuszu nie widać już ani nadmiaru kleju ani sklejanego ramienia detalu.

Później stwierdziłam, że mogłam tą farbką pocieniować trochę detal, żeby nabrał przestrzenności, ale było już za późno - zapamiętam na przyszłość.

Zatem walka z prezentami zakończona prawie pełnym sukcesem i mimo przeciwności losu oraz złośliwości materiałów. W przyszłym roku chyba też zaszaleję i naprodukuje geszefty sama :) - drżyjcie obdarowywani!

A na koniec brawa dla mojego dzielnego mężczyzny, który zawsze bardzo cierpi przy lakierowaniu, a tym razem zniósł ten masowy niemal proces produkcji bez słowa skargi.



sobota, 15 grudnia 2012

Kolczykowo.

W tym roku postanowiłam wyprodukować większość prezentów gwiazdkowych własnoręcznie. Czasu zostało mało, więc walczę wytrwale i nawet ból gardła mnie nie powstrzymuje. 
W trakcie produkcji jest gazetownik dla teścia, taca i podkładki po filiżanki dla teściowej i chustecznik dla mamy.

Przy okazji zamówiłam trochę baz do kolczyków, a że to właściwie drobiazgi to poszły szybciej.

Kolczyki z Czerwonym Kapturkiem w dwóch wydaniach. Bardzo lubię ten motyw, a znalezienie ładnej biżuterii z Kapturkiem graniczy z cudem, więc wzięłam sprawę w swoje ręce.


Zrobiłam też z Damą z Gronostajem. Mam do niej słabość od czasu proseminarium licencjackiego. 


Oczywiście nie mogłam sobie odpuścić lisków. Liski są super :D Te w przeciwieństwie do poprzednich, decoupageowych są malowane.



Pozostając w zwierzakowych klimatach trafiłam na bardzo fajne bazy do kolczyków z ptaszkami. Miałam na nie trochę inny pomysł, ale nie udało mi się go zrealizować tak jak chciałam. Może następnym razem.


A na koniec prezent dla Miriam, którego pewnie i tak nie uda mi się wręczyć na czas, bo się rozchorowałam. Trudno. (Czerwone już znalazły posiadaczkę :)).


Zdjęcia niestety nie najlepsze, bo ledwie mam siłę porządnie owinąć się w kołdrę, a co dopiero gimnastykować się z aparatem w niedoświetlonym mieszkaniu... Następnym razem lepiej się postaram. 



czwartek, 29 listopada 2012

Witrażowe wspomnienia.

Ostatnio wzięło mnie na wspominki i zajrzałam do folderu, w którym trzymam dokumentację moich starych rękoczynów. Kiedy byłam w liceum chodziłam do Ogniska Plastycznego na zajęcia z witrażu metodą Tiffany'ego. Uwielbiałam to. 



No i teraz po obejrzeniu swoich witraży tak strasznie mocno za tym zatęskniłam. Widzę ile mają niedoróbek i nad czym muszę jeszcze popracować, ale i tak uważam, że to co robiłam nie jest takie najgorsze.




W sumie złożenie domowej pracowni witrażowej nie jest ani bardzo kosztowne ani bardzo trudne. Nawet korzystanie ze szlifierki do szkła nie jest specjalnie uciążliwe, tylko trochę głośne. 



Niestety obecnie nie mogę sobie pozwolić ani na zakup sprzętu ani szkła i preparatów. Pozostaje mi za tym patrzeć na swoje "dzieła" i ciułać gotówkę na pracownię. Ewentualnie mogę sobie podumać nad wzorami na przyszłość. 



Smutno, aż rączki świerzbią.... 


wtorek, 27 listopada 2012

Dolinowe nabytki.

Przy okazji Aniowej Toaletki pisałam o zakupach w Drewnianej Dolinie i o drobiazgach, które zrobiłam. Pomyślałam, że nimi też się pochwalę.

Pudełko na karty:

Ozdobiłam je kartami, które Fabryka Słów dorzuca co jakiś czas do swoich książek. Nie kupuję ich aż tak często żeby zebrać całą talię, a są na tyle oryginalne, że stwierdziłam, że szkoda żeby walały się po szufladzie. 



Było trochę walki z tymi kartami. Po pierwsze były za grube, więc musiałam odciąć delikatnie skalpelem warstwę z nadrukiem. Po drugie były pokryte folią co utrudniało lakierowanie, więc musiałam je delikatnie przetrzeć bardzo drobnym papierem ściernym. Ale myślę, że było warto poświęcić ten czas.


Komódka w jaskółki:

Kolejny drobiazg, który opuścił mnie w ekspresowym tempie. Właściwie to był robiony z myślą o urodzinach koleżanki od samego początku. Magda lubi ptaki, a ja od pewnego czasu myślałam o zrobieniu czegoś jaskółkowego. 


Kiedy pracowałam nad tą szkatułką miałam jeszcze swój ukochany, matowy lakier. Na tym zdjęciu widać jaki ładny matowy połysk nadaje drewnu.






Obie te szkatułki nauczyły mnie, że nie powinno się lakierować, a przynajmniej nie więcej niż jedną warstwą drewnianej listewki, na którą naciska się wieczko, bo jej pogrubienie może utrudniać zamykanie i otwieranie. Całe życie człowiek się uczy.

Zegarek z Panem Lisem:

                        

Od pewnego czasu pałam ogromną miłością do lisów. Kiedy znalazłam tego lisa w internecie wiedziałam, że muszę coś nim ozdobić. Wymyśliłam zegarek, który teraz dumnie wisi w mojej kuchni. Wycinanie wzoru dało mi popalić, ale jedno otarcie na kciuku to niewielka cena za Pana Lisa. 

Poprzednie drobiazgi są malowane bejcą i ozdabiane metodą decoupage'u. Liska zrobiłam na surowym drewnie, na którym wymalowałam podział na godziny, a cyfry i lisa dodałam metodą decoupage'u. Lubię łączyć te dwie techniki, bo dają czasem zaskakujące efekty.

Powstał jeszcze jeden świecznik, ale nie był wybitny, więc nawet nie mam jego zdjęcia, a już mnie opuścił w charakterze prezentu.

Z zakupów został mi jeszcze jeden świecznik i zawieszka na drzwi. Wciąż czekają na pomysły. 

piątek, 23 listopada 2012

Aniowa toaletka.

Jakiś czas temu w przypływie gotówki zrobiłam małe zakupy w Drewnianej Dolinie. Wybierałam rzeczy bez jakiegoś konkretnego pomysłu. Miały czekać na przypływ weny (który nie zawsze przychodzi równocześnie z przypływem gotówki). Największym nabytkiem była toaletka z szufladką i lusterkiem. Pomysłów na nią było miliard. 

Cierpię na  pewną niezbyt wygodną przypadłość - jak coś zrobię, albo zamierzam zrobić to świerzbią mnie łapki, żeby to komuś oddać. No i w tym wypadku padło na Anię. Obdarowywana stwierdziła, że morsko-marynarskie klimaty to coś co ją kręci i podesłała mi kilka motywów poglądowych. Zastrzegła również, że obecność drobnych paseczków jest niezbędna do jej satysfakcji.




Malowanie wspomnianych paseczków było chyba najbardziej praco i czasochłonne. Zajęło kilka dni ponieważ farba musiała dobrze wyschnąć na każdej płaszczyźnie zanim zabrałam się za kolejną. Zabezpieczanie wszystkiego taśmą i wycinanie paseczków wzbogaciło mnie niezmiernie o anielską cierpliwość. A efekt bardzo mi się spodobał.

       


 

Poza elementami malowanymi toaletka ma trzy drobiazgi decoupage'owe.




W zasadzie jestem zadowolona, chociaż miałam chwile zwątpienia i zdaję sobie sprawę, że mogło być lepiej. Może następnym razem - w końcu praktyka czyni mistrza. I zdecydowanie muszę zmienić lakier. Wcześniej miałam matowy, który dawał bardzo fajny efekt. Tym razem potrzebowałam lakieru an szybko, a w najbliższym sklepie mieli tylko półmatowy, który jest jak na mój gust jest jednak zbyt połyskliwy.

Mam nadzieję, że Ani się spodoba :)


środa, 14 listopada 2012

Z miłości do kości.


Jakiś czas temu natchnęło mnie do robienia biżuterii z kości. Zaczęło się od stworzenia elementów stroju dla mojej ówczesnej postaci, którą grałam w LARPa osadzonego w realiach nowego Świata Mroku. Graliśmy w wilkołaka i pomyślałam, że kościane dodatki będą odpowiednie no i do tego widowiskowe. Może któregoś razu pochwalę się tym co wtedy powstało. 
Dzisiaj postanowiłam pokazać kolczyki też z kości, ale bardziej codzienne. 


 

Początkowo były to same kostki, ale mój luby zasugerował, żeby coś do nich dodać. Pomyślałam, że kokardki będą całkowały idealnie i podkreślą kształt kostek. Nie miałam jeszcze okazji ich założyć, ale zrobię to kiedy tylko taka się nadarzy.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Biżuteria postimprezowa.

Miał być wieczór z plaszówkami. Nie wyszło. 

Szybko rozkręciła się impreza na dziesięć fajerek. I jak to bywa na imprezie zabrakło trunków. Ktoś skoczył rączo do sklepu i przyniósł dwie butelki wina musującego zamknięte prawdziwymi korkami. Rzadko zdarza mi się wejść w posiadanie dwóch identycznych korków jednocześnie i to jeszcze korków z takim ciekawym wzorkiem.

Impreza jak wszystkie imprezy dobiegła końca. Butelki wyniesiono, a korki zostały. Ale długo nie poleżały bezczynnie. Wczoraj dokonała małej transmutacji i z dodatkiem dratwy i wolnych bigli powstało powstało to:



Wniosek: czas zainwestować i poszukać porządnych bigli bo nigdy nie wiadomo kiedy mogą się nagle przydać.