Ostatnio wzięło mnie na wspominki i zajrzałam do folderu, w którym trzymam dokumentację moich starych rękoczynów. Kiedy byłam w liceum chodziłam do Ogniska Plastycznego na zajęcia z witrażu metodą Tiffany'ego. Uwielbiałam to.
No i teraz po obejrzeniu swoich witraży tak strasznie mocno za tym zatęskniłam. Widzę ile mają niedoróbek i nad czym muszę jeszcze popracować, ale i tak uważam, że to co robiłam nie jest takie najgorsze.
W sumie złożenie domowej pracowni witrażowej nie jest ani bardzo kosztowne ani bardzo trudne. Nawet korzystanie ze szlifierki do szkła nie jest specjalnie uciążliwe, tylko trochę głośne.
Niestety obecnie nie mogę sobie pozwolić ani na zakup sprzętu ani szkła i preparatów. Pozostaje mi za tym patrzeć na swoje "dzieła" i ciułać gotówkę na pracownię. Ewentualnie mogę sobie podumać nad wzorami na przyszłość.
Smutno, aż rączki świerzbią....
No to ciułaj pieniążki, bo te witraże mają w sobie naprawdę mnóstwo potencjału :)
OdpowiedzUsuń