Zostanę jeszcze trochę w klimacie sznurkowo-wyplatanej biżuterii, jednak to nie sznurek jest jej głównym bohaterem są koraliki z howlitu.
W zeszłym roku spędzałam część wakacji w domu, w Kołobrzegu, gdzie co roku w sezonie letnim koczuje wielu sprzedawców kamyków - tych trochę szlachetniejszych i tych wcale nie szlachetnych, ale ładnych. Na jednym z takich stoisk trafiłam w stercie na pół surowych ametystów i innych tego typu klejnotów na dwa koraliki w nietypowym turkusowym odcieniu, które radośnie szczerzyły do mnie zęby. Zdobyły moje serce! Tak powstałe jedne z moich ulubionych kolczyków z dołączonym metalowym piórkiem.
Bardzo spodobała mi się ich forma. Kształt i kolor sprawił, że skojarzyły mi się z estetyką Indian Ameryki Środkowej - takimi aztecko-inkowo-majowymi klimatami. Początkowo myślałam, że są zrobione z turkusu, jednak kolor był nie do końca odpowiedni. Pogrzebałam tu i ówdzie i odkryłam, że ten minerał nazywa się howlit i jest barwiony na różne kolory, między innymi taki, który pozwala mu podstępnie udawać turkus ;)
Moje kolczyki spodobały się Szfagierce, więc nie chcąc rozstawać się ze swoimi zamówiłam więcej czaszeczek i zmontowałam taki komplet trzymając się indiańskich klimatów.
Przy okazji spodobały mi się koraliki w kolorze kości, więc powstał także taki komplet:
Z resztą świetnie pracuje mi się wyplatając dratwę i robiąc ten zestaw przekonałam się, jaki z niej dobry materiał na biżuterię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz